23 grudnia 2013

TO NIE JEST ONE-PART!

A co to jest? Oto jest pytanie... xD A tak serio, to jest notka z okazji ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA! No, bo tak jakoś mi się zachciało to napisać. Inaczej - durna ja postanowiła złożyć Wam życzenia!
A dlaczego? A bo się cieszę. A z czego? Z tych trzech obserwatorów, ponad 900 wyświetleń i tych 20 przecudownych komentarzy :* A więc....

*Życzę Wam najpiękniejszych świąt mile spędzonych w gronie znajomych, przyjaciół, rodziny....
*Życzę Wam pięknego wigilijnego wieczoru...
*Życzę Wam dużo prezentów, i żeby Wam się spodobały, ogromnej radości z tych podarków, ale też                    wielkiej chęci rozdawania prezentów najbliższym...
*Życzę Wam wszystkiego, czego sobie życzycie...
*Życzę Wam mnóstwo weny...
*Życzę Wam dopełnienia się Waszych postanowień noworocznych,
*Życzę Wam Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku :D

To tyle moich życzeń... Parta się na razie nie spodziewajcie, bo moja wena wybrała się trochę za wcześnie na ferie, obraziła się na mnie a ja nie mam do niej telefonu :(( [PAMIĘTASZ??]

Pragnę jeszcze tylko przeprosić NATI za to, że nie skomentowałam jej rozdziałów :( Noj, tak wyszło, że dopadł mnie leń (z którego się na szczęście już wyleczyłam - Dzięki Agata :D), a później kompletnie zapomniałam... :(( Wiem, wiem - idiotka z wrodzoną sklerozą ze mnie, ale co ja mogę poradzić?  Tak, więc, przypomniałam sobie dopiero chwilę temu,...ale nie ma już sensu komentować :( Przepraszam...

Podsumowując: Życzę Wam cudownych świąt, kocham Was bardzo, bardzo mocnoo...

8 grudnia 2013

                Byli szczęśliwą parą. Kochali się. Ilekroć całowali, przytulali się zakochiwali się w sobie od nowa. Wysoka blondynka pod jego wpływem zupełnie się zmieniła. Kiedyś wredna, chamska żmija a teraz miła, pomocna przyjacióka. A on? Przystojny włoch zakochał się w niej od pierwszego wrażenia. Już na początku obiecał sobie, że odkryje prawdziwą Ludmiłę. Udało mu się.

To miał być romantyczny wyjazd. Urlop, który zapieczętowałby ich miłość. Pomysł Federico.
Na tych wakacjach pragnął oświadczyć się ukochanej. Wiedział, że taka ładna dziewczyna przyciąga wielu przystojnych mężczyzn. A on chciał mieć ją tylko dla siebie. Spędzić z nią resztę życia. Wychowywać razem gromadkę dzieci. I być już na zawsze szczęśliwym.

Ludmi była szczęśliwa. Miała okazję spędzić całe trzy tygodnie sam na sam z miłością swojego życia. Na Karaibach... Od zawsze marzyła, żeby tam polecieć. Federico bardzo dobrze o tym wiedział. Specjalnie dla niej zamówił lot w to miejsce. Aby poczuła się doceniana. Chciał, szczęścia nastolatki. Bowiem Ludmiła nie była tylko jego dziewczyną, ale także przyjaciółką. Była jego gwiazdką na niebie, jedyną osobą dla której chciał żyć i której na nim zależało.

Blondynka cały ranek była podekscytowana wyjazdem z ukochanym. Długo wybierała odpowiedni strój na wyjazd. Mimo tego, że już dawno skończyła ze strojeniem się na "gwiazdę studia" to w oczach swojego chłopaka chciała wyglądać pięknie. Bardzo go kochała i nie wytrzymałaby, gdyby Włoch wybrał inną od niej. Była gotowa już godzinę przed czasem.

Brunet starał się, aby wszystko było idealnie. Zaplanował, że od razu po przylocie na miejce wybiorą się do drogiej restauracjii i wtedy jej się oświadczy. Nie chciał czekać, aż ktoś inny zainteresuje się śliczną Ludmiłą i mu ją odbierze. Jedyne, czego się obawiał to była reakcja dziewczyny. Bał się, że dla niej może być za wcześnie i może nie zrozumieć.

Federico był już gotowy. Spojrzal na zegarek. Wskazywał 12.15. Za piętnaście minut miał być pod jej domem. Miał blisko. Włożył walizki do bagażnika i zamknął mieszkanie na klucz. Pojechał na spotkanie z ukochaną. Przywitał się z nią. Była już gotowa. Nie zostało im nic innego jak pojechać na lotnisko i czekać na samolot.
Odprawa oczywiście zajęła im trochę czasu. Stali w długiej kolejce ludzi czekających na to, aby oddać swoje walizki. Rozmawiali, śmiali się, dlatego nie zorientowali się, kiedy nadeszła ich kolej.
Położyli bagaże na taśmie, a następnie oddalili się w stronę pasa startowego, skąd miał wylatywać ich samolot. Przeciskając się przez tłum ludzi, w końcu dotarli do celu. Zamieniając kilka grzecznościowych słów ze stewardessami witającymi podróżnych, weszli po schodkach do samolotu.
Odnaleźli swoje miejsca. Federico pozwolił Ludmile usiąść przy oknie – w końcu tak pięknie go prosiła. Ona wprost uwielbiała przyglądać się tym wszystkim cudownym widokom. Kochała piękno tego świata i przeklinała się w duchu, że mogła kiedyś być tak zadufaną w sobie lalunią. Wiedziała, że to co kiedyś robiła, było złe. Bardzo złe. Zmieniła się dzięki Federico. On odnalazł w jej wnętrzu prawdziwą Ludmiłę.
Po prawie półgodzinnym oczekiwaniu, samolot w końcu wystartował. Rozpędził się i oderwał się od płyty lotniska, wzbijając się wysoko w powietrze.
- Boisz się? – Federico odwrócił się do swojej ukochanej.
- Dlaczego? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Widzę to po tobie – wyjaśnił. – Nie masz się czym martwić, Ludmi. Tyle razy leciałem samolotem i nigdy nic złego się nie stało. Zobaczysz, spodoba ci się to i będziesz nalegała, żebym zabrał cię ze sobą do Włoch.
- Mam nadzieję. – Uśmiechnęła się. – Kocham cię. – Przytuliła się do niego.
- Ja też cię kocham. – Pocałował ją w czoło. – I będę z tobą zawsze. Dopóki śmierć nas nie rozłączy.
Nie wiedział nawet, jak te słowa odniosą się do sytuacji mającej wydarzyć się za kilka godzin. A przecież nic na to nie wskazywało…

Lecieli już dobrą godzinę. Ludmiła zafascynowana podniebnym krajobrazem, co chwilę łapała swojego chłopaka za rękę i pokazywała mu coraz to wspanialsze widoki, tym samym przerywając brunetowi czytanie książki. W pewnym momencie zrezygnowany Włoch zamknął lekturę wiedząc, że przy swojej partnerce nie będzie mógł poczuć się jak bohaterzy opowiadania.
Blondynka spojrzała na niego zdziwiona. On jednak uśmiechnął się, co ona odwzajemniła.
- Zobacz. – Spojrzała w okno. – Widzisz to?
- Nie widzę nic poza tobą… - Federico zbliżył się do niej.
Na jej twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech. Przysunęła się do swojego partnera. Chwyciła go za rękę. Ich usta znajdowały się w odległości kilkunastu centymetrów od siebie. Po chwili złączyły się one w pełnym miłości, oddania i uwielbienia pocałunku.
Oderwali się od siebie. Spojrzeli sobie głęboko w oczy, w których mogli zobaczyć wszystko.
Ludmiła oparła głowę o ramię swojego ukochanego. On objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Siedzieli tak już jakiś czas. I na pewno siedzieliby dalej gdyby nie to, co zdarzyło w najmniej spodziewanym momencie.

Nagle coś mocno szarpnęło. Pasażerowie polecieli do przodu. Federico nadal obejmując swoją dziewczynę jedną ręką, drugą zaprał się o siedzenie przed nim.
- Nic ci nie jest? – spytał zaniepokojony.
- Nie… - odparła przestraszona. – Fede, co to było? Zawsze tak jest?
- Tak – skłamał. – Czasami tak bywa.
- Zmyślasz. – Spojrzała na niego. – To nie jest normalne, tak? Coś się dzieje, prawda?
- Nie bój się, kochanie. – Przytulił ją do siebie. – Wszystko będzie dobrze.
Przerażona wtuliła twarz w jego tors, uparcie hamując łzy napływające jej do oczu. Co teraz będzie?
To miał być wspaniały urlop. Trzy tygodnie, które miały być jednymi z najlepszych w ich życiu. Tymczasem jeszcze nie dolecieli do miejsca wypoczynku, a już działo się coś takiego.
Nie mówili nic. Wokół słychać było poruszenie, ale ich dwójka tylko modliła się w myślach o to, by nic złego się nie stało.
- Proszę państwa, pojawiły się komplikacje. – W głośnikach rozległ się głos stewardessy. – Prosimy o zapięcie pasów, będziemy awaryjnie lądować. Piloci dołożą wszelkich starań, aby znaleźć dogodne miejsce.
Blondynka podniosła głowę. Szybko chwyciła za pas. Próbowała wetknąć go w odpowiednie miejsce. Jednak pomimo starań, nie wyszło jej to. Federico zabrał jej go z ręki i zapiął swoją dziewczynę. Ponownie objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Zaczął głaskać ją po głowie i szeptać uspokajające słowa, choć tak naprawdę sam był przerażony. Leciał samolotem już dziesiątki, a może nawet setki razy, jednak nigdy nie przeżył czegoś takiego.
Nie myślał o sobie. Teraz liczyła się dla niego tylko ta złotowłosa istota schowana w jego ramionach.
- Ludmiła, kocham cię – powiedział kolejny raz od czasu startu. – Nic nam nie będzie. Wszystko dobrze się kończy, pamiętaj.
Dziewczyna pokiwała głową.

Poczuli, jak samolot spada w dół. Ludzie zaczęli krzyczeć. Nastała panika. Dzieci płakały, a i dorośli nie hamowali swoich łez. Niektórzy wierzyli, że samolot bezpiecznie wyląduje. Inni stracili już nadzieję na happy end. Dla nich wszystko było już stracone.
Ludmiła płakała wtulona w swojego chłopaka, mocząc mu koszulę. On sam nie wierzył, że po jego policzkach płyną łzy. Bał się, tak cholernie mocno się bał. Bał się nie tylko o swoje życie, ale również o życie innych ludzi, a w szczególności jego ukochanej.On również wiedział, że to koniec. Nie zaprzeczał już samemu sobie. Był pewien, że w tym momencie jego żywot, jak i również reszty pasażerów się kończy.

Nagle… Nagle samolot z niesamowitą prędkością uderzył o ziemię. Ludmiła poczuła wielki ból na całym ciele. Coś ciężkiego przygniotło ją tak, że nie mogła się poruszyć. Bała się otworzyć oczy. Nie chciała widzieć, nie chciała czuć. Chciała, żeby to wszystko jak najszybciej się skończyło.
W swojej głowie widziała obrazy przedstawiające ją i jej partnera. Szczęśliwą parę cieszącą się z każdego, najmniejszego szczęścia. Kochającą się nad życie. Parę, dla której nie liczyło się nic oprócz swojej drugiej połówki. Przed oczami przeleciało jej całe życie.
Podniosła powieki. Wokół panowała cisza. Nie było słychać nic. Załzawionymi oczami próbowała wyszukać Federico, co spełzło na niczym.
Widziała tylko ogień, dym… Fragmenty rozbitego samolotu walały się wszędzie. Pod nimi dostrzegała ciała ludzi, co napawało ją przerażeniem.
Ból fizyczny rozchodził się po całym jej ciele. Był nie do zniesienia. Gdyby tylko znalazła jakiś sposób, aby wydostać się spod wraku tego przeklętego urządzenia… Ale nie miała jak. Modliła się, aby któryś z pasażerów dał radę zrobić coś, cokolwiek, aby tylko ich uratować. Błagała, aby którykolwiek z pasażerów przeżył… Żeby przeżył jej ukochany…
Nie miała już siły. Czuła krew spływającą po jej twarzy. Zaciskała zęby. Nie chciała czuć bólu, nie chciała cierpieć… Nic nie mogła na to poradzić. Była sama, bezradna, bezbronna… Bała się, tak strasznie się bała.
Po chwili… Sama nie wiedziała co się dzieje. Cierpienie ją przerosło. Straciła przytomność. Zamknęła swoje piękne, brązowe oczy. Nikt nie wiedział, na jak długo.

Chłopak się obudził. Bolała go głowa, sam nie wiedział dlaczego. Nagle przypomniał sobie ostatnie chwile spędzone w samolocie z Ludmiłą... Otrzeźwiał. Musiał wiedzieć, gdzie ona jest, musiał być pewny, że żyje. Nie wybaczyłby sobie, gdyby coś stało się jego dziewczynie. Jakby wtedy żył? Przecież to ona, ta niepozorna blondynka napawała go bezgranicznym szczęściem, była jego gwiazdką na niebie. To przecież dla niej chciał żyć.
Otworzył oczy. Coś mu nie pasowało. Spodziewał się zobaczyć szpitalną salę albo miejsce rozbicia samolotu a tu taka niespodzianka... Był w swoim pokoju. Jak się tam znalazł? Na to pytanie nie znał odpowiedzi. Pospiesznie podniósł się do pozycji siedzącej. Poczuł głuche, silne dudnienie w skroniach. Spojrzał na swoje dłonie. Nie miał żadnego śladu po wypadku, nawet najmniejszego zadrapania. Szybko wstał, ubrał się i popędził na piechotę do domu ukochanej. Chciał się upewnić, że ona też żyje i jest bezpieczna.
W pośpiechu wyleciał z domu. Na jednym tchu dobiegł pod drzwi ukochanej.
A dlaczego nie pojechał samochodem? Bo był przekonany, że auto zostawił na parkingu pod lotniskiem. Opadając z sił, mocno uderzył w drzwi mieszkania Ludmiły. Ku jego ogromnemu szczęściu powitała go radosna, cała i zdrowa blondynka. On nic nie powiedział tylko z całej siły, jaka mu pozostała przytulił swoją dziewczynę. Zdezorientowana nastolatka odsunęła się od niego.
-Federico, co się stało? -Spytała zszokowana zaborczością chłopaka.
-Nic. Ja po prostu...Kocham Cię, wiesz? - Odparł z ulgą.
Na jej rumianej twarzy wykwitł promienny uśmiech. Po chwili rzuciła się ukochanemu na szyje.
-Tak, wiem. - Szepnęła mu słodko na ucho, cicho chichocząc.
Po chwili oderwali się od siebie.
-Jedziemy? -Zaćwierkała wesoło Lu.
-Ale gdzie? -Spytał zdziwiony Włoch.
-Jak to gdzie? Na lotnisko. Nie pamiętasz?
Nie odpowiedział. Czyli nie było wypadku, bo wcale nie lecieli tym samolotem. Czyli to wszystko był sen. Poczuł wzrastające w nim piękne uczucie-szczęście. Przeczuwał, że to wszystko było zapowiedzią wypadku i przestrogą, żeby nie jechali na wakacje. Nie mógł zaryzykować. Nie potrafił narazić ukochanej dziewczyny na strach, cierpienie, ból, ani co gorsza, na śmierć....
-Przykro mi kochanie. Nie możemy dziś polecieć. Odwołali nam lot. -Skłamał.
-Szkoda. -Blondynka spochmurniała. Wtuliła głowę w jego klatkę piersiową i zamknęła oczy.
Chłopak objął ją ramieniem. Cieszył się. Nie dlatego, że jest smutna, ale dlatego, że jest bezpieczna.
2 tygodnie później...
Szczęśliwa dziewczyna spędzała właśnie swoje wymarzone wakacje na Karaibach wraz z ukochanym. Siedziała na pięknej kanapie w pięciogwiazdkowym hotelu z głową na ramieniu Federa. Oglądali telewizję. Chłopak obiecał jej wieczorem spacer po mieście i romantyczną kolację w jakiejś restauracji. Cieszyła się. Byli tam już trzy dni a w ogóle nie wychodzili na zewnątrz. Federico zapewniał jej różne rozrywki w hotelu. Basen, kino, kręgle... Codziennie coś nowego. Ale nigdy jeszcze nie zwiedzali miasta. Ludmi nie mogła się już doczekać wieczora.
Wreszcie się ściemniło. Była już dziewiąta. Federico niespodziewanie złapał dziewczynę za rękę, wyprowadził ją z pokoju i zamknął drzwi. Na pytanie „Gdzie idziemy” odpowiedział „Zaraz zobaczysz”. Wyszli z hotelu. Podekscytowany chłopak pociągnął delikatnie ukochaną w stronę parku. Urządzili sobie romantyczny spacerek. Lu była zachwycona. Na tym się jednak nie skończyło. Godzinę przed północą Fede zaprowadził blondynkę do pięknej restauracji. Zamówił wytrawne wino, homara dla siebie i sałatkę z owocami morza dla dziewczyny. Ludmiła nie kryła zachwytu. Zjedli, Federico nagle wstał z krzesła, podszedł do dziewczyny i popatrzył jej głęboko w oczy, jakby szukając aprobaty do działania. Po chwili złapał ukochaną za rękę, uklęknął prze nią, wyjął małe pudełeczko i wypowiedział słowa, które już na zawsze pozostały w pamięci obojga...

4 miesiące później...

Ludmiła nie mogła uwierzyć, że to już dziś. To właśnie nadszedł ten dzień, w którym miała ożenić się z miłością swojego życia. Podekscytowana już ponad pół godziny biegała po domu kompletnie nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić. Naty miała już u niej być i pomóc jej w przygotowaniach, tymczasem po dziewczynie nie było nawet śladu. Wreszcie przyszła. Po chwili pojawiła się również Francesca, która od zmiany Ludmi zaprzyjaźniła się z dziewczynami. Zaczęły się przygotowania...
W tym samym czasie Fede załatwiał wszystko i razem z Leonem, chłopakiem swojej kuzynki Violetty pilnował, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik. W końcu to był najważniejszy dzień w jego życiu. Musiało być idealnie. Leon wiele razy musiał uspokajać Włocha, gdyż ten co chwilę panikował, bo martwił się, że coś wyjdzie nie tak. Brunet za każdym razem tłumaczył mu, że nie warto się tak zamartwiać, ponieważ wszystko było dokładnie zaplanowane. Fede wtedy się rozluźniał, by za chwilę zacząć marudzić, że coś będzie nie tak jak powinno. Leon padał z sił.

Federico w czarnym garniturze stał nieruchomo, jak sparaliżowany patrząc się głęboko w piękne oczy swej wybranki. Jej promienny uśmiech dawał mu siłę i chęci na dalsze życie. Wcale nie słuchali tego, co mówił ksiądz. Dopiero szturchnięty przez Leona, zdezorientowany Włoch zrozumiał, że nadszedł czas na przysięgę. Oboje powtarzali słowa księdza nie odrywając od siebie wzroku. Wymienili się obrączkami. Pocałunek zapieczętował ich związek na wieki. Ale oni nie myśleli o przyszłości. W swoim towarzystwie zapominali o upływającym czasie, liczyło się tu i teraz...

-------------------------------------------------------------------------------------------------

Hej! Napisałam to już :P Cieszcie się :D Za pomoc dziękuje Oli :D Kocham Cię :*
Aaaa, i postanowiłam dedykować OP! Taki mój wymysł :D
Ten na górze wędruje do Oli :)

7 grudnia 2013

"Jest taka miłość, która nie umiera, choć zakochani od siebie odejdą."
                                                                                                    (Jan Twardowski)


                       Maxi postanowił jednak wrócić do domu. Był pewny, że nie spotka się już dzisiaj z matką. Było po drugiej w nocy, chłopak doskonale wiedział, że jego rodzicielka zawsze kładzie się spać wcześnie, więc zaryzykował. Do domu miał długą drogę, ale dwudziestolatek przyśpieszył kroku i w bardzo szybkim czasie znalazł się pod swoją nową posiadłością. Otworzył bramkę. Wąską ścieżką w kilka sekund doszedł pod drzwi. Delikatnie nacisnął klamkę. Drzwi się otworzyły. Najwidoczniej jego matka przeczuwała, że syn wróci tej nocy, więc ich nie zamykała. Maxi zdjął buty i kurtkę w holu i ostrożnie, starając się nie hałasować poszedł po schodach do swojego pokoju. Na miejscu zamknął drzwi pomieszczenia na klucz, cicho przesunął odrobinę szafkę i wyjął zza niej niej najcenniejszą rzecz jaką posiadał. A była to malutka szkatułka, w której znajdowały się pamiątki dwudziestolatka, które kojarzyły mu się z byłą przyjaciółką. Przez chwilę wahał się czy otworzyć pudełko, bowiem widok ich wprawiał Maxi'ego w głęboki smutek. Po chwili jednak zaryzykował. Uchylił górną część szkatułki. Gdy spojrzał na jej zawartość, oczy automatycznie mu się zaszkliły. A przecież powiadają, że chłopaki nie płaczą? Jednak on już dawno przekonał się o tym, że to bzdura. On płakał.
                       Natalia otworzyła oczy. Było jej niewygodnie. Nie miała pojęcia dlaczego. Dopiero po głębszym zastanowieniu zrozumiała, że leży na dywanie. Zamrugała powiekami. Był dzień, a słońce okropnie raziło ją w oczy. Jeszcze ten ból... I to uczucie słabości i beznadziejności, które doprowadziło ją do tego stanu, w którym zdecydowana była odebrać sobie życie...
Nastolatka zrezygnowana wstała i nie otwierając oczu dowlokła się do okna... Tak dobrze znała ten dom, że nie potrzebowała wzroku, by się w nim odnaleźć. Zasłoniła żaluzje i z płaczem rzuciła się na kanapę. W tamtej chwili była tylko ona, łóżko i jej marzenie o własnej śmierci...
                        Maxi zasnął. Znalazł się w miejscu szarym, smutnym, ciemnym... Wstał, rozejrzał się dookoła. Nie zauważył nic, co by go zainteresowało. Nie było przy nim nikogo. Odszedł parę kroków od miejsca w którym przed chwilą stał. Nadal nic. Podbiegł kawałek. Znowu nic. Zaczęło irytować go to, że wokół niego nie ma tego, czego oczekiwał. Spodziewał się kolorowego snu, pełnego słońca, ciepła i ludzi... Właśnie. Był sam. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że to miejsce w którym się znalazł odzwierciedla jego życie. Szare, smutne, samotne... Nagle usłyszał przenikliwy pisk. Szeroko otworzył oczy. Zaczął biec przed siebie. Nie myślał o tym co robi. W tamtej chwili liczyło się dla niego tylko to, by znaleźć się obok Natalii. Bowiem był pewny, że to ona piszczała.
                         Nastolatka wstała z kanapy i zaszklonymi oczami rozejrzała się po pokoju. Nie mogła zrozumieć dlaczego była taka słaba, dlaczego nic jej nie wychodziło. Pragnęła wrócić do przeszłości, znów poczuć się kochana, doceniana, szczęśliwa... Marzyła, by znów przytulić się do ukochanego, dotknąć jego ręki, czuć zapach jego perfum. Niestety, jak zdarzyła się przekonać, marzenia nie zawsze się spełniają. Zflustrowana, weszła po schodach na górę. Poszła do pokoju gościnnego. Otworzyła drzwi balkonu. Przymknęła oczy, by jaskrawe promienie słoneczne jej nie doskwierały. Boso, powoli stanęła na zimnej posadzce. Przejechała palcami po barierce. Podeszła bliżej. Spojrzała na dół. Ku jej zdziwieniu ponure Buenos Aires wcale nie tętniło życiem. Było nadzwyczaj cicho. Może to i lepiej. Natalia zdecydowanym ruchem przełożyła prawą nogę przez barierkę. Po chwili dołączyła do niej również lewą. Stanęła bosymi stopami na najniższym szczeblu. Jeszcze raz spojrzała w dół. A co jeśli się nie uda? A co jeśli znowu przeżyje? Pomyślała jednak, że warto zaryzykować. Zamknęła oczy. Czuła przyjemny, ciepły wiatr we włosach. Puściła się barierki. Powoli zaczęła opadać...
                          Maxi obudził się oblany potem. Wiedział, że coś się stało. Nie był pewny co ma w tej chwili zrobić. Kierowany instynktem wyszedł z pokoju i zbiegł po schodach na dół. Szybko nałożył buty i popędził do domu, w którym jak podejrzewał, nadal mieszkała jego przyjaciółka. Nie pukał. Nie miał na to czasu. Nacisnął na klamkę. Zamknięte. Pamiętał, gdzie mama Natalii trzymała zapasowy klucz. Miał nadzieję, że nie zmieniła tego. Ucieszył się, gdy znalazł klucz. Trzęsącą się ręką otworzył drzwi. Wszedł do środka i ostrożnie, szybkim ruchem zamknął je. Wbiegł do salonu. Z ulgą zauważył rzeczy ukochanej. Na ten widok mimowolnie się uśmiechnął. W porę zorientował się, że nie ma czasu na oglądanie wszystkiego, musiał znaleźć Natalię. Przeszukał cały parter, i nic. Wbiegł na pierwsze piętro. W sypialni jej nie było. Skierował się prosto do pokoju gościnnego. Zobaczył dziewczynę, puszczającą się barierki i powoli spadającą na dół. Nie wierzył. Nie mógł jej stracić. Doskonale wiedział, że uratowanie jej graniczy z cudem. Kwestia ułamka sekundy. Szaleńczym tempem popędził na balkon i w ostatniej chwili chwycił nastolatkę za jej kruche ramiona. Wziął ją na ręce i mocno przytulił do siebie. Odetchnął z ulgą, udało mu się uratować jego najcenniejszy skarb. Natalia odwróciła głowę, ich spojrzenia się spotkały.
-Wybacz mi.- Rzekł prawie niesłyszalnie.
-Wybaczam. Kocham cię.
Po tych słowach ich usta złączyły się w zmysłowym pocałunku pieczętującym ich miłość.

KONIEC!


-------------------------------------------------------------------------------------------------------


O wow! Jednak jej nie zabiłam :D 
Matko! Wyszło jeszcze gorzej niż te poprzednie części :( Wybaczcie :*
Miało się skończyć trochę inaczej... No, ale zmieniłam plany. Wiem, zmienna jestem :P
Mam nadzieję, że przez "to coś" nie przestaniecie czytać mojego bloga.
A powiem Wam coś ciekawego. W czwartek wieczorem wzięłam się za to porządnie i zostało mi do napisania kilka linijek. W piątek raniutko pojechałam na wycieczkę. Wróciłam, wiało jak cholera a ja z przyjaciółmi wybrałam się na mszę i spowiedź. Wróciłam, no i miałam zamiar wstawić to na bloga, no, ale oczywiście linie energetyczne zrobiły jebut i nie było prądu. A więc, przeczytać to badziewie możecie dopiero teraz. Miłego weekendu :))