25 czerwca 2014

Marcesca - część trzecia! (KONIEC!)

                                                    Nie wiedziałem, czego mam się spodziewać, przekraczając próg sali szpitalnej. Camila siłą mnie tam wepchnęła. Idąc przed siebie, wpatrywałem się w jej piękne, zmrużone oczy. Leżała na białym, płaskim łóżku bez ruchu. Gdybym nie wiedział, pomyślałbym, że nadal jest w śpiączce. Ale przecież zdawałem sobie sprawę, że już się obudziła. Wstrzymałem oddech, lecz nie zwalniałem tempa. Każdy krok zbliżał mnie do kobiety mojego życia, leżącej jakby bez życia. Ten widok przyprawiał mnie o dreszcze na całym ciele.

                                                     Pod wpływem silnego, niezależnego ode mnie impulsu dotknąłem delikatnie jej skroni. Dziewczyna drgnęła. Zabrałem dłoń, cofając się o krok, tak szybko, jakbym nagle uświadomił sobie, co zrobiłem. Francesca podniosła się do pozycji siedzącej, mrużąc na mnie oczy.
- K-kim jesteś? - Wydukała. Na te słowa zrobiło mi się słabo.
Poczułem ogromną gulę, zalegająca w moim gardle. Z bólem w sercu, przełknąłem ślinę.
- Fran? Nie pamiętasz mnie? - Tylko to byłem w stanie powiedzieć.
- To moje imię... Skąd mnie znasz?! - Krzyknęła nerwowo.
- Naprawdę mnie nie pamiętasz... - Wyszeptałem.
- Nie. A powinnam?
- Łzy zebrały mi się pod powiekami. Zamrugałem kilka razy, żeby się nie rozkleić. Ona straciła pamięć? Przeze mnie... Nie zastanawiając się nad tym co robię podeszłem zdecydowanym krokiem do niej i chwyciłem ostrożnie jej dłoń, siadając obok niej. Musiałem jej dotknąć, niezaprzeczalnie mocno pragnąłem jej bliskości...
- Puść mnie! - Krzyknęła przestraszona. Wyrwała rękę i gwałtownie walnęła mnie z placka po twarzy. Zabolało. Przesunęła się na drugi koniec łóżka.
- Straciłaś pamięć... - Powiedziałem delikatnie. Pokiwała głową. - Musisz wiedzieć...
- No dalej, tracę cierpliwość! - Wysyczała wkurzona przez zaciśnięte zęby.
Zapiekły mnie oczy. Spodziewałem się, że będzie do mnie wrogo nastawiona. Ale nie sądziłem, że nie będzie nic pamiętała oraz, że będę musiał się do wszystkiego przyznawać. Chciałem jej to powiedzieć, ale czy byłem gotowy?
- To przeze mnie miałaś ten straszny wypadek. - Wykrztusiłem, przełykając łzy. Spojrzałem na jej twarz. Była kompletnie bez wyrazu. Nieobecny wzrok, usta zaciśnięte w wąską linię. Nie potrafiłem znieść jej spojrzenia. Po prostu pękłem... Łzy spłynęły mi po policzkach. Obserwowałem, jak mina osiemnastolatki momentalnie się zmienia. Dostrzegłem w jej oczach błysk... smutku? Nie miałem jednak czasu, by się nad tym głębiej zastanowić, bo dziewczyna uczyniła coś, czego kompletnie się nie spodziewałem. Po prostu rzuciła mi się w ramiona i przylgnęła do mnie, głaszcząc moje plecy. Instynktownie, przyciągnąłem ją bliżej do siebie.
- Nie chciałam, żebyś płakał. - Wyszeptała mi prosto do ucha.



- Naprawdę mu pierdolnęła? - Wyszeptałam do przyjaciela powstrzymując śmiech.
- No... - Odpowiedział zaciekawiony. - I on chyba ryczy!
- Dlatego, że go dziewczyna rąbnęła? - Spytałam z niedowierzaniem.
- Nie! Bo sądzi, że ona go nie poznaje! - Syknął, po czym ryknął śmiechem na cały regulator. Dołączyłam do niego, opierając się o ścianę.
- Jak coś... haha... to ja.... hahah... go nie znam! - Mówił pomiędzy wybuchami udawanego kaszlu.
- Ej, to twój brat! - Zganiłam go.
- No i? Jest durny jak but i dał się nabrać własnej lasce!
- Kolejny raz spojrzał przez szklane drzwi pokoju, do którego właśnie wszedł Marco.
- O żesz! I już się migdalą! - Hiszpan się zaśmiał. - Szybki jest!
- Nie wierzę! - Powiedziałam sama do siebie. Po tych słowach od razu rzuciłam się do szyby, akurat, żeby zobaczyć, jak moja kumpela obejmuje się z bratem Diego oraz łzy i zdezorientowanie w jego oczach. Od razu odwróciłam się, żeby spojrzeć na chłopaka. To, co zobaczyłam, tylko przyspieszyło mój oryginalny wybuch niekontrolowanego śmiechu. Szatyn leżał skulony na podłodze, zanosząc się niepohamowanym rechotem. Chętnie do niego dołączyłam, chwilowo zapominając o wszystkich problemach...



- Ej! Z czego ty się recholisz? - Spytałem dziewczynę, udając smutnego, widząc jej rozbawienie. Leżała w pozycji embrionalnej przy moim boku, pozwalając się głaskać po plecach.
- Z ciebie.
- To nie było śmieszne! - Zaprotestowałem.
Fran podniosła się trochę, aby mnie pocałować. Oddałem jej pocałunek, ani chwili się nie wahając. Tęskniłem za nią.
- Owszem. Było. - Wymruczała, odrywając usta od moich.
- A no to foch!
- Obrażaj się, ile chcesz. - Wtuliła się we mnie. - Ale nigdzie nie jedziesz. Zostajesz tu ze mną, choćbym cię miała tu trzymać siłą.
- Zamarłem. Nie byłem w stanie się odezwać. Czy ona serio chce nadal ze mną być? - To pytanie mrowiło mnie w ustach, ale i tak nie zapytałem. Zacisnąłem usta i przyciągnąłem ją jeszcze bardziej, gładząc jej ramiona. Starałem się nie myśleć o przyszłości. Było tylko tu i teraz. Liczyła się tylko ta chwila i ta niewinnie cudowna istotka, odprężającą się w moich ramionach. Nic więcej...

                                                    KONIEC!

-----------------------------------------------

POWRÓT DŻEDAJ!
No więc, nareszcie jestem w domciu xD
Pisane pół nocy, beznadziejne coś prezentuję Wam!
Dedykuję wszystkim moim słoneczkom, bo bez Was nie byłoby tego bloga <3
Dziękuje za ponad 2.5 tyś. wyświetleń i 5 obserwatorów! ;)
Kocham Was! :*
An ;* (YoEspanolAmor)



17 czerwca 2014

Marcesca - część druga :) + Info ;P

                                                 Z zamyśleń wyrwał mnie głos zniewalająco podobny do głosu mojej (byłej...) dziewczyny. Jej mama...

  • Jezu! Marco, co się jej stało? Gdzie jest? Wyglądasz na prawdę fatalnie...
  • Ona... jest...uh... - Zacząłem się jąkać.
  • Boże, musiałeś przejść piekło... - No super! Teraz wszyscy nagle będą mi współczuć! Kiedy ja wolałbym już trafić do więzienia! O, właśnie tak. Ludzie powinni mnie traktować, jak mordercę, kanalię. Przecież to przeze mnie ona tu wylądowała. Ale oni tego nie wiedzieli...
  • Proszę panią, musi pani iść wypełnić papiery. Szybko. I dowiedzieć się, co z nią. Mi nic nie powiedzieli, tylko rodzinie udzielają takich informacji. - Zestresowany zmieniłem temat.
  • Oh, tak! Chodź ze mną.
  • Wolałbym nie...
  • Oj, Marco, nie marudź. Coś cie gnębi? - Tak, matka Fran znała mnie aż za dobrze.
  • No, nie, tylko... - Zatrzymałem się w pół słowa. Spojrzałem na swoje dłonie. Jak do cholery mam im wyznać, że to ja jestem winny wypadkowi ich córki, kiedy oni mi ufają?!
  • Wykrztuś to Marco. Przecież cię nie zabiję. - Ojciec nastolatki szturchną mnie delikatnie w ramię.
  • Nie mogę. Nie jestem taki pewny, czy by pan mnie nie zabił, gdyby pan wszystko wiedział. - Spojrzałem im w oczy. - Przepraszam. Pobiegłem schodami na dół. Nie mogłem być tak blisko nich. Jeszcze nie.
  • Dobra, a teraz mi grzecznie mówisz, co takiego zrobiłeś Fran, że aż boisz się konfrontacji z jej rodzicami! - Ruda małpa zastąpiła mi drogę w holu. Jej oczy zrobiły się ogromne. - Jezu, ty płaczesz?
  • Nie, taa, raczej... - Przetarłem twarz dłonią. Była wilgotna i gorąca. - Dobra, Cami, powiem ci. Powinnaś to wiedzieć... Możemy wyjść na zewnątrz?
  • Jasne.
Wyciągnęła mnie na mały, przyszpitalny parking. Chłód powietrza sprawił, że wzrosło moje poczucie beznadziejności i debilstwa.
  • No to? Słucham. - Powiedziała argentynka.
  • Dobra... - Wciągnąłem powietrze ze świstem. - Wiem, znienawidzisz nie teraz. Nie winię cię za to. Naprawdę. - Zatkałem jej usta dłonią, gdy otworzyła jej, by zaprotestować. - Camila, skrzywdziłem ją. Bardzo. Niewybaczalnie. I teraz poniosę za to karę. Już nie będzie nas, nie chcę z nią być. Zresztą, ona już też na pewno nie. Nie chcę więcej nikogo ranić. Podjąłem już decyzję – wyprowadzam się. Wracam do Sevilii. Nie chcę mieć z Wami jakiegokolwiek kontaktu, uszanujcie to. Wyjeżdżam jak tylko Francesca się wybudzi. - Jej słaby uśmiech zniknął. Ja, podczas całej swojej litanii, nie odwróciłem wzroku. Poczułam łzy spływające mi po policzkach.
  • Zdradziłeś ją... - Powiedziała cicho i ochryple, przeciągając sylaby. Nie sformułowała tego jako pytania, była bardzo inteligentna. Pokiwałem delikatnie głową.
  • Tak. Na jej oczach. Z jej przyjaciółką. - Zdołałem to wypowiedzieć. Między nami nastała niekomfortowa cisza.
  • Mówiłem – jestem potworem. - Odwróciłem się, by wrócić do szpitala.
  • Marco...
  • Nie. - Przerwałem jej. - Nie oczekuję od was niczego. Ani zrozumienia ani wybaczenia. Cami?
  • Tak? - Odpowiedziała z nadzieją.
  • Opiekuj się nią. I... Wiem, że i tak nie uwierzy, ale powiedz jej, że ją kocham najmocniej na świecie.
  • Dobrze. - Odrzekła spokojnie. - Przemyśl to... - Jej brązowe oczy się zaszkliły.
  • Podjąłem już decyzję. - Powtórzyłem z naciskiem, po czym wróciłem do idealnie białego budynku cuchnącego śmiercią i cierpieniem.



                                         Tego uczucia nie można z niczym porównać. Jest piękne, fascynujące i zarazem przygnębia. Mocno. Tak mocno, że zaczyna się czuć, iż tylko śmierć może wybawić cię z tego cierpienia. Tak właśnie mój umysł interpretuje tą cudowną nowinę, dzięki której czuje się podle.

                                          Pokonuję kilometry nowoczesnej autostrady, z prędkością, którą jeszcze kilka chwil temu uważałbym za szaleńczą. Teraz, to się jednak dla mnie nie liczy. Nic się nie liczy bardziej niż to, że muszę jak najszybciej znaleźć się blisko mojej ukochanej. W szpitalu, w którym pewna cudowna włoszka przebywa za moją zasługą. Długo była w śpiączce. Nieprzytomna, niewidząca, niemyśląca. Nieczująca. Nieczująca zupełnie nic do mnie – ani miłości, ani nienawiści. Teraz jednak się obudziła, a ja muszę jak najszybciej znaleźć się przy jej boku. Mimo, iż wiem, że jestem ostatnią osobą, którą chciałaby teraz zobaczyć, muszę tam być.

                                          Nie patrzę na jezdnię. Jestem wprawiony w jeździe samochodem. Nie myślę, gdzie podążam, znam drogę do niej na pamięć. Nawet z zamkniętymi oczami, mógłbym tam dojechać. Byłem tak kilkadziesiąt razy w przeciągu tych okropnych trzech tygodni. Jej rodzice nic nie wiedzą... Nie mają świadomości, jak bardzo skrzywdziłem ich jedyną córkę. Wiedzą jednak, że coś przed nimi ukrywam. Mimo tego, powiedzieli lekarzom, że jestem jak rodzina. Mogłem codziennie być przy niej. Trzymać jej kruchą dłoń i słuchać miarowego bicia jej serduszka. I mówić do niej. A wtedy przepraszałem. Za wszystko, co jej zrobiłem. Za ta okropną bliznę, którą moja zdrada pozostawiła na jej niewinnej duszy. I prosiłem, by wróciła. Nie dla mnie, nie zasługuję na to. Dla ludzi, którym na niej potwornie zależy. Dla jej rodziców, przyjaciół.

                                         Lekarze ciągle powtarzali mi, że to jest bezsensowne. Że i tak mnie nie usłyszy. Że jej zmysły nie działają poprawnie, a jej dusza jest gdzieś indziej. Ale ja im nie wierzyłem. Twierdzili też, że się nie obudzi. No i co? W głębi duszy wiem, że ona słyszała moje słowa, czuła mój dotyk na jej dłoni, wierzyła w moją miłość. Wiem, że po prostu nie mogła mi odpowiedzieć, chociaż chciała.

                                       Często chciałem, żeby otworzyła oczy, wstała i zwyzywała mnie od debili. Żeby mi wykrzyczała w twarz, że z nami koniec. Że jestem najgorszym człowiekiem na Ziemi. Że nie chce mnie znać. To by mnie uspokoiło. Ukoiło mój ból. Przynajmniej wiedziałbym, że żyje, myśli, mówi. Że jest. Nie pragnąłem wcale jej miłości, ani zrozumienia. Nawet jej wybaczenia. Po prostu chcę wiedzieć, że ona jest jest szczęśliwa. Otoczona miłością rodziców. Spędza czas z przyjaciółmi, śmieje się. Że mnie nienawidzi...


-----------------------------------------------
Dobra, kilka słów ode mnie...
To jest już szczyt mojej beznadziei.
To druga część... Wstawiłam ją już dziś, ponieważ jutro rano już mnie nie będzie :(
Jadę do Warszawy.
Wrócę za tydzień. 
Nie mogę Wam obiecać ani normalnego kompa, ani wi-fi.
Więc prawdopodobnie nie przeczytam nic co wstawiłyście :/
Jak również nic nie dodam :(
Trzecia część pojawi się zaraz po moim powrocie - środa lub czwartek ;)
Dziękuję Wam za ponad 2500 wyświetleń :*
Kocham Was bardzo mocno <3
Ten fragment dedykuję Tinkerbell.
Bo jest od początku :*
Przepraszam Słonko bardzo za tą kreaturę parta na górze...
An ;* (kiedys YoEspanolAmor)


16 czerwca 2014

Marcesca - część pierwsza ;)


                                     Wstrzymałam oddech. Bez ruchu wpatrywałam się w nich, nadal nie mogąc uwierzyć w to, co widzę. Nagle, ona odwróciła się w moją stronę. Błyskawicznie jak oparzona odskoczyłam od miejsca, w którym przed chwilą stałam i zaczęłam biec. Chciałam jak najszybciej znaleźć się daleko od tego przeklętego parku. Usłyszałam głuche nawoływanie swojego imienia, jego głos... Dzięki temu jeszcze bardziej przyśpieszyłam. Biegłam ulicą, mijałam ludzi. Szczęśliwych ludzi wracających właśnie z zakupów, lub z pracy. Chyba nie widzieli, że płakałam. Krople deszczu idealnie maskowały moje łzy. Odwróciłam szybko głowę o 180 stopni, żeby zobaczyć, czy za mną nie biegnie. W tłumie ludzi nie zauważyłam go. No, jasne. Po co miałby za mną biec? Przecież nic dla niego nie znaczę. Nie obchodzę go. Przekręciłam głowę z powrotem i kontynuowałam szaleńczy bieg. Skręciłam szybko w jakąś boczną uliczkę. Nogi mi się plątały, świat rozmazywał się w oczach, brakowało mi sił, a mimo tego ja nadal nie zwalniałam. Tempem maratończyka pokonywałam dalszą drogę. Nagle, zobaczyłam jaskrawy blask. Zamknęłam oczy. Nie zdążyłam się nawet zorientować, co to było. Usłyszałam przeciągły pisk opon i poczułam okropny ból. Nie miałam siły nawet krzyczeć. Nie otwierałam już oczu, bo po co? Po prostu zasnęłam.


                                    Te chwilę oczekiwania, ten okropny moment od którego może zależeć, jak będzie wyglądało moje dalsze życie, ten ból w sercu, że to właśnie twoja wina, ta gasnąca nadzieja na lepszą przyszłość... Wszystko to mnie wykańczało. Stałem tam oparty o ścianę nieustannie wpatrując sie w białe drzwi sali. Czułem jak rzeczywistość mnie przytłacza. Doskonale wiem, że to kara. Sam sobie na to zasłużyłem. To zdarzenie było doskonałym przykładem jak chwila słabości potrafi zrujnować człowiekowi życie...
Z zamyślenia wyrwał mnie zmartwiony głos brata. No tak, napisałem do niego.
- Marco, co jest? Co się stało?
- Dobrze, że jesteś. - Zmieniłem temat. Nie chciałem, żeby wiedział.
- Ale co się stało? - Diego nie dawał za wygraną.
- Nic takiego... Później ci powiem.
- Ale przecież widzę, że jesteś smutny. Powiedz co się stało i dlaczego jesteś w szpitalu. - Jak on mnie doskonale znał.
- Później ci wszystko opowiem... Obiecuję.
-Już nic nie mówił tylko mnie objął. On najlepiej wiedział, co bedzie dla mnie najlepsze. Nie jest tylko moim bratem, ale też najlepszym przyjacielem. Nie mam pojęcia co bym bez niego zrobił.
Nagle drzwi przed mną otworzyły się, a na korytarz wyszedł lekarz i pielęgniarki. Jak durny wyrwałem się od Diego i dopadłem lekarza, próbując wydobyć od niego cokolwiek na temat Fran. Krótkie "Nie mogę udzielać żadnych informacji" było dla mnie ciosem. Chciałem jak najszybciej dowiedzieć się, co z nią jest, ale widząc minę lekarza zrezygnowałem. Załamany wróciłem do brata. Diego delikatnie poklepał mnie po plecach. Wiem, że chciał dodać mi otuchy, ale w tamtej chwili nic nie byłoby w stanie poprawić mi humoru. Zrezygnowany znów oparłem się o ścianę plecami i skierowałem wzrok na białe drzwi za którymi leżała moja dziewczyna.

                                 Po kilku godzinach zapadł zmrok. Kazałem bratu wracać do domu, ja jednak nie potrafiłem zostawić Fran samej. Jej rodzice byli we Włoszech i mieli wrócić dopiero jutro. Po długich naleganiach, Diego odpuścił korytarz i pozwolił mi zostać w szpitalu. Na pożegnanie rzucił tylko: "Trzymaj się. Będzie dobrze". Jednak wiedziałem, że mówi to tylko dlatego, abym poczuł się lepiej, wcale nie wierzył, że cała ta sytuacja mogła dobrze się skończyć. Przez ten czas, który spędziliśmy na szpitalnym korytarzu streściłem mu co się stało. Wiem, że nie był zachwycony moim szczeniackim zachowaniem, jednak doskonale to maskował. Diego często okazuje mi ogromne wsparcie. Bardzo go potrzebuję.
Wcześniej obiecałem sobie, że bez względu na wszystko będę cały czas czuwać przy Francesce. Jednak zmęczenie wzięło górę. Wykończony przymknąłem oczy i osunąłem się na podłogę. Kilka minut później przeniosłem się do krainy Morfeusza.


                             Otworzyłem oczy. Wypuściłem powoli powietrze z płuc. Przytknąłem rozedrganą dłoń do serca. Tłukło moje płuca niemiłosiernie. Byłem zestresowany. Moje sny nawiedziła młoda dziewczyna. Nie zwykła nastolatka, tylko pewna, niewiarygodnie piękna włoszka, będąca całym moim życiem. Nic nie mówiła, po prostu patrzyła na mnie z ogromnym smutkiem w oczach. Stałem jak sparaliżowany, nie mogąc wydobyć z siebie najmniejszego dźwięku i próbując dostrzec w jej twarzy choćby najmniejszą oznakę szczęścia. Nic takiego nie nastąpiła. Wpatrywała się we mnie z kamienną miną, jak na winowajce. Bo takim byłem. Okrutnym draniem, debilem. Czy przez mój niewybaczalny występek będę skazany na życie bez niej? Czy właśnie to chciała mi przekazać w moim śnie?

                              Potrząsnąłem głową. Nie, na pewno nie. "Nie stracisz jej. Ona przeżyje." Bezustannie powtarzałem to swoim myślom, próbując w to uwierzyć.

- Hej. Jak się trzymasz? - moja przyjaciółka podeszła do mnie wolno i zsunęła się po ścianie obok mnie, kładąc mi swoją delikatną dłoń na ramieniu.
- Cholera jasna! A jak mam się niby czuć?! - Wydarłem się na nią. Jej zasmucone oczy wpatrujące się we mnie uważnie, kazały mi coś powiedzieć. Byłem stanowczo za bardzo porywczy. - Przepraszam Cami. - Zrezygnowany opuściłem dłonie i splotłem ja razem na swoich kolanach. - Ja po prostu nie wierzę, że ona tu jest. Nikt nie chce mi nic powiedzieć. Nie jestem z rodziny.
- Spoko. - Uśmiechnęła się słabo, głaskając moje ramię. - Przykro mi.
- Nie. Nie ma ci być mnie szkoda. Jestem potworem. Ona tu jest przeze mnie. - Odważyłem się spojrzeć dziewczynie w oczy. - Już nigdy mi nie wybaczy. Jeśli w ogóle przeżyje...
- Nie. Nie możesz tak mówić. - Odezwała się po krótkiej chwili milczenia. - Ona jest silna. To moja przyjaciółka, znam ją. Uwierz mi. A ty... Skoro tak mówisz, musiałeś zrobić coś strasznego. Nie będę wnikać, widzę, że trudno ci o tym mówić. Ale Francesca nie jest bezduszna. Zobaczysz, wszystko się ułoży. - Wzięła mnie za rękę. - Przejdziemy przez to razem. Pomożemy sobie nawzajem. Już niedługo będzie tak, ja dawniej. Zobaczysz. - Zawsze potrafiła mnie pocieszyć. Była cudowna i świetnie sprawdzała się w roli przyjaciółki. Już miałem jej to powiedzieć, gdy znowu się odezwała. - Ale musisz wierzyć. Wiara zawsze chodzi w parze z nadzieją. A nadzieja – czyni cuda. - Spauzowała. - Z nią naprawdę jest aż tak źle? - Wyszeptała.
- Tragicznie. Gdy ją widziałem tuż po wypadku, była taka... krucha i słaba. - Zacisnąłem wargi na chwilę. - Gdy trzymałem ją w ramionach, miałem wrażenie, że umiera. Była blada jak trup. Ledwo mogłem wyczuć jej puls tętniący miarowo w tak delikatnym nadgarstku. Wszędzie była krew.... - Czułem ogromną gulę w gardle. Nie mogłem nic więcej powiedzieć. Moje oczy zalśniły łzami. Rudowłosa chyba to wyczuła, bo więcej mnie nie męczyła pytaniami. Wtuliła się we mnie. Jestem farciarzem, że mam tak cudownych ludzi wokół mnie. I również idiotą, że tego wsześniej nie doceniłem...

                               Kilka następnych godzin minęło mi na przemyśleniach o moim życiu. Cami poszła już dawno, musiała. Nie winię jej za to. Nie zasługuję ani na nią, ani na Fran, ani na Diego. Są za dobrzy. Cholera, są stanowczo za dobrzy na mnie! Doszedłem do wniosku, że nawet gdyby stał się cud i tak jak mówiła mi przyjaciółka, Fran mi wybaczyła, to nie możemy być razem. Gdyby tak się jednak stało – zerwę z nią. Tak, wiem, będzie tęsknic i cierpieć. Ale muszę. Jestem debilem. Czuję, że prędzej czy później i tak ją zranię. Chcę tego uniknąć. Jest cudowna i kochana, zasługuje na kogoś innego. Tak, zdecydowanie – zasługuje an lepszego faceta ode mnie. Nie może się marnować przy moim boku, podczas gdy jej boski chłopak będzie ją zdradzał i oszukiwał na prawo i lewo! Nie i koniec! Z trudem przyszło mi podjęcie tej decyzji, tak cholernie ją kocham...

--------------------------------------------
No, tak, jestem znowu :) Przepraszam Was bardzo, że znowu Marcesca :( Ja po prostu mam na nią teraz mnóstwo weny ;) I tak... na moim drugim blogu pojawił się już kolejny rozdział ^-^ Mam nadzieję, że ktoś zerknie ;p http://la-amistad-es-como-el-cancion.blogspot.com/

I problem komentarzy... Dlaczego tak mało komentujecie? Uciesze się nawet z " Ale głupi rozdział!" od anonima ;) Ważne, by było szczere ;p

Tą beznadzieję dedykuję... CATHY LAMBRE! Bo jest niesamowita i ma ogromny talent ;D Kocham Cię słonko ^_^
An ;* (kiedyś YoEspanolAmor)






5 czerwca 2014

Ostatnia część parta :)

                              "Ja nigdy nie zapomniałem..."

                                Otworzyłam oczy. To kolejny dzień tortur. Nie chciałam wstawać. Zwinięta w kulkę u stóp łóżka mogłam cierpieć w samotności. Pod powiekami ciągle miałam smutnego Javier'a próbującego porozmawiać ze mną przez okno, a w uszach nadal dźwięczał mi płacz mojego malutkiego synka. Byłam okropna. Nic nie potrafiło wytłumaczyć mojego beznadziejnego zachowania. Nie spisałam się ani w roli matki, ani żony. A to wszystko przez ten piekielny ogień w moim sercu, pałający w stronę mężczyzny, który nie był mi pisany. Co gorsza – mężczyzny, który miał już swoją wybrankę. Przekonałam się o tym na własne oczy, gdy zobaczyłam ich obściskujących się pod drzewem. I to w miejscu publicznym!

                               Już kilka razy starałam się zmusić swoje ciało i umysł do czegoś pożytecznego. Chciałam wyjść, przytulić swoje dziecko do piersi i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że go kocham. Ale nie potrafiłam. Cały czas wydzierałam się razem z nim. Musiałam czymś zagłuszyć jego piski. Potem długo płakałam. Javier nie wytrzymał. Zabrał go i zawiózł do swojej kuzynki Ludmiły. Ona jest wredna i samolubna debilka z niej. Ale jestem pewna, że nawet taka wiedźma jak ona lepiej zadba o Juanka niż ja. Niż jego własna matka! Krzywdzę swoją rodzinę. Dobrze o tym wiem. Nie umiałam wysilić się, żeby przestać myśleć, że teoretycznie zdradziłam Javiera. To okrutne. Ja jestem okrutna. Nie zasługuję na nic lepszego niż tylko ta woń krwi na moim ciele i złamane serce...
Nie wyszłam z pokoju, nie wstałam nawet od przeszło czterech dni, czyli od pamiętnego spaceru. Nie jadłam. Nie piłam. Nie poruszałam się. A żyłam. Żyłam, choć już straciłam na to ochotę. Myślałam nad tym, czy ktoś by cierpiał, gdybym to zakończyła. Gdybym bezpowrotnie odeszła. Cz ktoś by płakał? Czy Marco by w ogóle za mną tęsknił? Pewnie nie, chodź ja pewnie umarłabym z tęsknoty za nim. I nie jestem pewna, czy nie umrę... To mnie wykańcza, dobija, rozbraja. Ciągle czuję jego zapach. Tą specyficzną, słodkawą woń, po której można go poznać. Tą, której nie potrafię się oprzeć. Wykończona bólem, zamknęłam oczy i przeniosłam się do cudownej, pięknej krainy Morfeusza, pełnej Marco...

                            We śnie pozwoliłam wtargnąć obiektowi moich westchnień do pokoju. Całkiem uległa, pozwoliłam mu się trzymać w ramionach i kołysać w rytm bicia jego serca. Moje oczywiście zawalało jak szalone... Obejmował mnie silnymi, ramionami w których czułam się całkowicie bezpieczna i głaskał czule po policzku. Nie chciałam się budzić. Nie chciałam ponownie zasypiać, chciałam jak najdłużej tak leżeć. Było mi dobrze. Jednak on był tak delikatny i opiekuńczy, że usnęłam z głową na jego piersi.

                            Znowu otworzyłam oczy. Znowu zobaczyłam jego. Wpatrywał się we mnie bystro ciagle trzymając mnie sobie na kolanach i kołysząc. Te cudowne, niebieskie tęczówki... On jest idealny. Właśnie przeżywałam kolejny nieziemski sen z Marco w roli głównej.

  • Wyglądasz naprawdę koszmarnie. - Że śmiechem odgarną mi niesforne kosmyki włosów z czoła. - Co ty ze sobą zrobiłaś?
  • To bardzo fajny sen. - Wymamrotałam, zamiast odpowiedzieć. On tylko parsknął śmiechem.
  • Jezu, dziewczyno. Co ty brałaś?
  • Co? - Nie zrozumiałam jego pytania. Byłam na wpół przytomna.
  • Fran, ty myślisz, że śpisz? - spytał z niedowierzaniem w głosie.
  • Bo śpię.
  • Haha, czy cb już kompletnie pogięło? A może masz gorączkę? - Z głupim uśmieszkiem na ustach próbował dotknąć mojego czoła, ale odepchnęłam jego rękę.
  • Zostaw mnie! - krzyknęłam. - Nawet we śnie musisz być dla mnie tak okropny? - nareszcie się rozbudziłam. Wyszarpałam mu się z objęć. Pewnie poleciałabym na ziemię, gdyby mnie nie złapał.
  • Francesca... Nie płacz. I nie szarp się. Coś ci się może stać. - Uśmiech zniknął z jego twarzy. Spojrzał mi głęboko w oczy. - Zrozum, nie śpisz. Ja ci się nie śnię. Jestem tu. - Przyciągnął mnie do siebie i zaczął głaskać po plecach. Próbowałam się wyrwać, ale zbyt mocno mnie trzymał. W końcu całkowicie mu uległam.
  • Marco.... - powiedziałam słabym głosem.
  • Co?
  • Ciebie tu nie ma. A ja śpię. I ty mi się śnisz. Jutro już cię tu nie będzie.
  • Nie ufasz mi. - Powiedział cicho i odsunął mnie od siebie na odległość ramion. Zobaczyłam ból w jego oczach.
  • Nie. Po prostu to co mówisz jest zbyt niewiarygodne, żebym mogła w to uwierzyć. A resztą, po co miałbyś tu przychodzić w realu? Możesz przecież siedzieć u swojej dziewczyny.
  • Francesca, ty idiotko... - pokręcił głową. - Nie mam dziewczyny.
  • Ale widziałam Was... - Nie dokończyłam, bo przerwał mi jego słodki śmiech.
  • Widzieć to mnie mogłaś co najwyżej z kuzynką. - powiedział wolno. - a poza ty... Po co mi dziewczyna, skoro mam ciebie? Ty wystarczasz mi w 100 procentach... - Uśmiechnął się od ucha do ucha i wpił się w moje usta. Zatraciłam się w tym słodkawym pocałunku. Przyciągnęłam go bliżej, on nieustannie przesuwał swoje dłonie po moim ciele i przytulał mnie. Było cudownie... Nie, musiałam to przerwać. Zebrałam się w sobie i odepchnęłam go delikatnie.
  • Przestań. Nie udawaj, że ci na mnie zależy. Nie wmawiaj mi, że kochasz ani nawet lubisz. Zapomniałeś o mnie, jestem dla ciebie nikim! Zaraz znikniesz, zostawisz mnie samą i nadal będziesz szczęśliwy. A ja będę płakać. Jestem debilką, to wiem. Ale nie musisz się na mnie ciągle wyżywać! Dość się nacierpiałam! - Wykrzyczałam mu ochryple w twarz.
  • Nie mów tak. Kocham cię. Zrozum to wreszcie. Nigdy już cie nie zostawię, nigdy już nie zniknę, dociera to do cb? Głupio zrobiłem, ze pozwoliłem ci odejść. Teraz tego żałuję. Fran, ja nigdy nie zapomniałem... - Po tych słowach znowu mnie pocałował. Zachłannie, aczkolwiek bardzo delikatnie. Nie opierałam się już w ogóle. Dotarło do mnie, że jestem dla niego najważniejsza i to się nie zmieni. Skrzywdziłam go, a on nadal tu był. Jest prawdziwym skarbem cenniejszym niż złoto...



----------------------------------
Hej :) Haha, wiem, że miało być później, ale co tam ;P Moja wena wariuję, trzeba to wykorzystać ^-^ To już koniec. Następny part nie wiem o kim i o czym. Możecie poprosić o parring następnego parta w komach :) (Natalka - twojego nawet nie wezmę pod uwagę, ale skomentuj cepie ;p) Proszę, zróbcie to dla mnie słoneczka moje i skomentujcie <3 Będę wdzięczna ^-^

Dobra, tyle. Kocham Was bardzo :*
An ;* (kiedyś - YoEspanolAmor)

EDIT!
Tu pojawił się już prolog :) Zapraszam ;D  ---> http://la-amistad-es-como-el-cancion.blogspot.com/

3 czerwca 2014

Wybaczcie, to nie part :( Ale czytnijcie :)

Hej ;* Mam informację ;) Założyłam kolejnego bloga ^-^ Wiem, że teraz pewnie myślicie "Taa, nie daje rady z jednym blogiem, a zakłada kolejnego -.-" Ale ja musiałam :D
Proszę <3 http://la-amistad-es-como-el-cancion.blogspot.com/
A z moją weną już spoko ^-^ Reszta parta już w weekend :D
An ;*