Wstrzymałam oddech. Bez ruchu wpatrywałam się w nich, nadal nie
mogąc uwierzyć w to, co widzę. Nagle, ona odwróciła się w moją
stronę. Błyskawicznie jak oparzona odskoczyłam od miejsca, w
którym przed chwilą stałam i zaczęłam biec. Chciałam jak
najszybciej znaleźć się daleko od tego przeklętego parku.
Usłyszałam głuche nawoływanie swojego imienia, jego głos...
Dzięki temu jeszcze bardziej przyśpieszyłam. Biegłam ulicą,
mijałam ludzi. Szczęśliwych ludzi wracających właśnie z
zakupów, lub z pracy. Chyba nie widzieli, że płakałam. Krople
deszczu idealnie maskowały moje łzy. Odwróciłam szybko głowę o
180 stopni, żeby zobaczyć, czy za mną nie biegnie. W tłumie ludzi
nie zauważyłam go. No, jasne. Po co miałby za mną biec? Przecież
nic dla niego nie znaczę. Nie obchodzę go. Przekręciłam głowę z
powrotem i kontynuowałam szaleńczy bieg. Skręciłam szybko w jakąś
boczną uliczkę. Nogi mi się plątały, świat rozmazywał się w
oczach, brakowało mi sił, a mimo tego ja nadal nie zwalniałam.
Tempem maratończyka pokonywałam dalszą drogę. Nagle, zobaczyłam
jaskrawy blask. Zamknęłam oczy. Nie zdążyłam się nawet
zorientować, co to było. Usłyszałam przeciągły pisk opon i
poczułam okropny ból. Nie miałam siły nawet krzyczeć. Nie
otwierałam już oczu, bo po co? Po prostu zasnęłam.
Te chwilę oczekiwania, ten okropny moment od którego może
zależeć, jak będzie wyglądało moje dalsze życie, ten ból w
sercu, że to właśnie twoja wina, ta gasnąca nadzieja na lepszą
przyszłość... Wszystko to mnie wykańczało. Stałem tam oparty o
ścianę nieustannie wpatrując sie w białe drzwi sali. Czułem jak
rzeczywistość mnie przytłacza. Doskonale wiem, że to kara. Sam
sobie na to zasłużyłem. To zdarzenie było doskonałym przykładem
jak chwila słabości potrafi zrujnować człowiekowi życie...
Z zamyślenia wyrwał mnie zmartwiony głos brata. No tak, napisałem
do niego.
- Marco, co
jest? Co się stało?
- Dobrze, że
jesteś. - Zmieniłem temat. Nie chciałem, żeby wiedział.
- Ale co się
stało? - Diego nie dawał za wygraną.
- Nic
takiego... Później ci powiem.
- Ale przecież
widzę, że jesteś smutny. Powiedz co się stało i dlaczego jesteś
w szpitalu. - Jak on mnie doskonale znał.
- Później ci
wszystko opowiem... Obiecuję.
-Już nic nie
mówił tylko mnie objął. On najlepiej wiedział, co bedzie dla
mnie najlepsze. Nie jest tylko moim bratem, ale też najlepszym
przyjacielem. Nie mam pojęcia co bym bez niego zrobił.
Nagle drzwi przed mną otworzyły się, a na korytarz wyszedł lekarz
i pielęgniarki. Jak durny wyrwałem się od Diego i dopadłem
lekarza, próbując wydobyć od niego cokolwiek na temat Fran.
Krótkie "Nie mogę udzielać żadnych informacji" było
dla mnie ciosem. Chciałem jak najszybciej dowiedzieć się, co z nią
jest, ale widząc minę lekarza zrezygnowałem. Załamany wróciłem
do brata. Diego delikatnie poklepał mnie po plecach. Wiem, że
chciał dodać mi otuchy, ale w tamtej chwili nic nie byłoby w
stanie poprawić mi humoru. Zrezygnowany znów oparłem się o ścianę plecami i skierowałem wzrok na białe drzwi za którymi leżała
moja dziewczyna.
Po kilku godzinach zapadł zmrok. Kazałem bratu wracać do domu, ja
jednak nie potrafiłem zostawić Fran samej. Jej rodzice byli we
Włoszech i mieli wrócić dopiero jutro. Po długich naleganiach,
Diego odpuścił korytarz i pozwolił mi zostać w szpitalu. Na
pożegnanie rzucił tylko: "Trzymaj się. Będzie dobrze".
Jednak wiedziałem, że mówi to tylko dlatego, abym poczuł się
lepiej, wcale nie wierzył, że cała ta sytuacja mogła dobrze się
skończyć. Przez ten czas, który spędziliśmy na szpitalnym
korytarzu streściłem mu co się stało. Wiem, że nie był
zachwycony moim szczeniackim zachowaniem, jednak doskonale to
maskował. Diego często okazuje mi ogromne wsparcie. Bardzo go
potrzebuję.
Wcześniej obiecałem sobie, że bez względu na wszystko będę cały
czas czuwać przy Francesce. Jednak zmęczenie wzięło górę.
Wykończony przymknąłem oczy i osunąłem się na podłogę. Kilka
minut później przeniosłem się do krainy Morfeusza.
Otworzyłem oczy. Wypuściłem powoli powietrze z płuc. Przytknąłem
rozedrganą dłoń do serca. Tłukło moje płuca niemiłosiernie.
Byłem zestresowany. Moje sny nawiedziła młoda dziewczyna. Nie
zwykła nastolatka, tylko pewna, niewiarygodnie piękna włoszka,
będąca całym moim życiem. Nic nie mówiła, po prostu patrzyła
na mnie z ogromnym smutkiem w oczach. Stałem jak sparaliżowany, nie
mogąc wydobyć z siebie najmniejszego dźwięku i próbując
dostrzec w jej twarzy choćby najmniejszą oznakę szczęścia. Nic
takiego nie nastąpiła. Wpatrywała się we mnie z kamienną miną,
jak na winowajce. Bo takim byłem. Okrutnym draniem, debilem. Czy
przez mój niewybaczalny występek będę skazany na życie bez niej?
Czy właśnie to chciała mi przekazać w moim śnie?
Potrząsnąłem głową. Nie, na pewno
nie. "Nie stracisz jej. Ona przeżyje." Bezustannie
powtarzałem to swoim myślom, próbując w to uwierzyć.
- Hej. Jak się
trzymasz? - moja przyjaciółka podeszła do mnie wolno i zsunęła
się po ścianie obok mnie, kładąc mi swoją delikatną dłoń na
ramieniu.
- Cholera
jasna! A jak mam się niby czuć?! - Wydarłem się na nią. Jej
zasmucone oczy wpatrujące się we mnie uważnie, kazały mi coś
powiedzieć. Byłem stanowczo za bardzo porywczy. - Przepraszam
Cami. - Zrezygnowany opuściłem dłonie i splotłem ja razem na
swoich kolanach. - Ja po prostu nie wierzę, że ona tu jest. Nikt
nie chce mi nic powiedzieć. Nie jestem z rodziny.
- Spoko. -
Uśmiechnęła się słabo, głaskając moje ramię. - Przykro mi.
- Nie. Nie ma
ci być mnie szkoda. Jestem potworem. Ona tu jest przeze mnie. -
Odważyłem się spojrzeć dziewczynie w oczy. - Już nigdy mi nie
wybaczy. Jeśli w ogóle przeżyje...
- Nie. Nie
możesz tak mówić. - Odezwała się po krótkiej chwili milczenia.
- Ona jest silna. To moja przyjaciółka, znam ją. Uwierz mi. A
ty... Skoro tak mówisz, musiałeś zrobić coś strasznego. Nie
będę wnikać, widzę, że trudno ci o tym mówić. Ale Francesca
nie jest bezduszna. Zobaczysz, wszystko się ułoży. - Wzięła
mnie za rękę. - Przejdziemy przez to razem. Pomożemy sobie
nawzajem. Już niedługo będzie tak, ja dawniej. Zobaczysz. -
Zawsze potrafiła mnie pocieszyć. Była cudowna i świetnie
sprawdzała się w roli przyjaciółki. Już miałem jej to
powiedzieć, gdy znowu się odezwała. - Ale musisz wierzyć. Wiara
zawsze chodzi w parze z nadzieją. A nadzieja – czyni cuda. -
Spauzowała. - Z nią naprawdę jest aż tak źle? - Wyszeptała.
- Tragicznie.
Gdy ją widziałem tuż po wypadku, była taka... krucha i słaba. -
Zacisnąłem wargi na chwilę. - Gdy trzymałem ją w ramionach,
miałem wrażenie, że umiera. Była blada jak trup. Ledwo mogłem
wyczuć jej puls tętniący miarowo w tak delikatnym nadgarstku.
Wszędzie była krew.... - Czułem ogromną gulę w gardle. Nie
mogłem nic więcej powiedzieć. Moje oczy zalśniły łzami.
Rudowłosa chyba to wyczuła, bo więcej mnie nie męczyła
pytaniami. Wtuliła się we mnie. Jestem farciarzem, że mam tak
cudownych ludzi wokół mnie. I również idiotą, że tego
wsześniej nie doceniłem...
Kilka następnych godzin minęło mi na przemyśleniach o moim życiu.
Cami poszła już dawno, musiała. Nie winię jej za to. Nie
zasługuję ani na nią, ani na Fran, ani na Diego. Są za dobrzy.
Cholera, są stanowczo za dobrzy na mnie! Doszedłem do wniosku, że
nawet gdyby stał się cud i tak jak mówiła mi przyjaciółka, Fran
mi wybaczyła, to nie możemy być razem. Gdyby tak się jednak stało
– zerwę z nią. Tak, wiem, będzie tęsknic i cierpieć. Ale
muszę. Jestem debilem. Czuję, że prędzej czy później i tak ją
zranię. Chcę tego uniknąć. Jest cudowna i kochana, zasługuje na
kogoś innego. Tak, zdecydowanie – zasługuje an lepszego faceta
ode mnie. Nie może się marnować przy moim boku, podczas gdy jej
boski chłopak będzie ją zdradzał i oszukiwał na prawo i lewo!
Nie i koniec! Z trudem przyszło mi podjęcie tej decyzji, tak
cholernie ją kocham...
--------------------------------------------
No, tak, jestem znowu :) Przepraszam Was bardzo, że znowu Marcesca :( Ja po prostu mam na nią teraz mnóstwo weny ;) I tak... na moim drugim blogu pojawił się już kolejny rozdział ^-^ Mam nadzieję, że ktoś zerknie ;p http://la-amistad-es-como-el-cancion.blogspot.com/
I problem komentarzy... Dlaczego tak mało komentujecie? Uciesze się nawet z " Ale głupi rozdział!" od anonima ;) Ważne, by było szczere ;p
Tą beznadzieję dedykuję... CATHY LAMBRE! Bo jest niesamowita i ma ogromny talent ;D Kocham Cię słonko ^_^
An ;* (kiedyś YoEspanolAmor)